Kilka dni temu dzwoniłem do Anny. Ona przeszczep płuc w
Wiedniu ma za sobą. Nie było łatwo, ale ponieważ jest silną dziewczyną, cały czas
wierzyła, że się uda. Teraz musi co prawda stawiać się co pewien czas w Wiedniu
na kontrole, ale stara się czerpać z życia szczęście pełnymi garściami.
Prosiłem, aby opisała jak jej się teraz oddycha. W jej
głosie usłyszałem radość, głęboką rozkosz i poczucie wielkiej ulgi. Pewnie
nawet to sformułowanie nie oddaje w pełni jej uczuć. Doskonale ją rozumiem, to
znaczy rozumiem od jakiego życia się uwolniła. Życia, w którym czujesz każdy
oddech. Ciężki, płytki, nerwowy, który łapiesz w pośpiechu. Tutaj nie ma mowy o
chwili wytchnienia, od tego nie ma ucieczki. Leki? Pomogą na godzinę, dwie.
Później wszystko wraca i zaczyna się od nowa. Najgorzej gdy przychodzi zaostrzenie
choroby. Wtedy płuca zalewa flegma lub co gorsza krew. Pamiętam pierwsze
krwioplucie, byłem przerażony, czułem, że nie nadążam z wypluwaniem krwi, która
napływała ze wszystkich stron. Kaszlesz, próbujesz ewakuować to świństwo.
Potrzebne są dodatkowe inhalacje, drenaże. Są takie dni, że cała klatka jest
obolała, a głębsze wdechy są męczarnią. Życie zaczyna kręcić się wokół
oddychania.
Czekam na dzień, w którym tak jak Anna poczuję wielką ulgę.
Wierzę, że jest to jeszcze możliwe…